Udostępnij
Linz jeszcze przed wizytą w nim wydawało mi się miastem ciekawym i otwartym. To jedno z nielicznych miast, gdzie zarówno hotel jak i lokalne Biuro Turystyczne chętnie współpracowali zarówno podczas przygotowań do wyprawy jak i w jej trakcie. W Austrii zawsze byłem przejazdem, ale tym razem trwał on chwilę dłużej.
Jak w większości miast na trasie naszej wyprawy do dyspozycji mieliśmy popołudnie jednego dnia, noc i przedpołudnie drugiego. Dzięki uprzejmości hotelu Ibis City Linz noc spędziliśmy w jednym z ich pokoi. Hotel położony jest bardzo blisko dworca kolejowego i w odległości kilkunastu minut spaceru od centrum. Nasz pokój był spory, ale nie przyjechaliśmy do Linz, żeby siedzieć w pokoju. Swoją drogą ciekawy hotel gdzie z zewnątrz widać korytarze hotelowe (ściany są zrobione ze szkła).
Wieczorem pierwszego dnia udaliśmy się na spacer po okolicy. Plan, który otrzymaliśmy w recepcji przydał się nam bardzo, ale po chwili postanowiliśmy, że po prostu będziemy chodzić bez większego planu. Pogoda była ładna więc spacer był tym bardziej udany. Z hotelu udaliśmy się w stronę głównej i reprezentacyjnej ulicy Linz, która poprowadziła aż do samego Dunaju. Po drodze mijaliśmy różnorodne sklepy, które spotkać możemy i u nas. Wrażenie jednak robiły budynki i place utrzymane w stylu zgoła innym niż u nas. Warto było zobaczyć Linz w wieczornym wydaniu. Prezentował się całkiem nieźle. Zwłaszcza Hauptplatz z Dreifaltig-keitssäule (kolumną Trójcy Świętej) z 1723 roku. Wracając ze spaceru zjedliśmy wursta i udaliśmy się do hotelu. Rzeczą, która rzuciła mi się w oczy po pierwszych godzinach pobytu w Linz była wielokulturowość. Nie oceniam teraz czy na plus czy na minus, ale zdarzały się momenty gdzie w polu widzenia (i słyszenia) znajdowały się dziesiątki azjatów, hindusów, przedstawicieli krajów afrykańskich czy arabskich i nikt nie mówił po niemiecku.
To drugiego dnia mieliśmy zaplanowane więcej atrakcji. Część z nich wyszła dopiero w praniu, ale o tym za chwilę. Zaczęliśmy od śniadania w hotelowej restauracji. Wystarczyło nam, aby nabrać energii na przedpołudnie. Niestety padał deszcz. O 7:30 przyjechała po mnie taksówka, aby zawieść mnie do (jak się później okazało) największej cukierni w Austrii. Cukiernia rodziny Jindrak zatrudnia ponad 140 osób i produkuje oprócz znanych Linzer torte także inne ciasta, lody i pralinki. O samym torcie będzie osobny wpis. Warto jednak tu wspomnieć, że cukiernia, w której byłem jest dalej biznesem rodzinnym. Oprócz właściciela, poznałem także jego syna pracującego przy ciastach oraz córkę, która wspierała nas tłumaczeniem. Po obejrzeniu zakładu, spróbowaniu swoich sił w wyrobie tortów i smakowaniu udałem się z powrotem do centrum. Podwiózł mnie samochód cukierni. Fajnie, że wszystkie ich samochody mają specjalną rejestrację, ale o niej później ;) Po drodze do hotelu odwiedziłem katedrę- robi wrażenie rozmiarem. Dalszy plan nie był jeszcze wyklarowany w związku z nadal padającą mżawką. Postanowiliśmy się spakować i wyruszyć na zwiedzanie. Dzięki uprzejmości Biura Turystycznego miasta Linz otrzymaliśmy karty miejskie, dzięki którym mogliśmy za darmo podróżować komunikacją. W zestawie z każdą z kart był także voucher na przejazd w dwie strony tramwajem numer 50, który wjeżdża na wzgórze Pöstling oraz voucher na 5 euro honorowany w wielu restauracjach w Linz. Z Vouchera kulinarnego skorzystaliśmy i za zupę i sznecel zapłaciliśmy 2 euro zamiast 12 :) Wróćmy jednak do tramwaju. Żeby z niego skorzystać trzeba voucher wymienić na bilet. Mozecie to zrobić w Informacji Turystycznej mieszczącej się przy głównym placu w Linz – Hauptplatz.
Tramwaj Pöstlingergbahn odjeżdża z tego samego placu co 30 minut. Droga na szczyt trwa około 20 minut. Pamiętajcie, że otrzymany w Informacji Turystycznej bilet musicie skasować na przystanku przed wejściem do tramwaju. Trasa na szczyt wiedzie pomiędzy okazały posiadłościami. Na samej górze znajduje się kościół, tarasy widokowe, kawiarnie oraz zabytkowe winnice. Pomimo lejącego deszczu, miejsce to miało swój urok. Po godzinnym spacerze zjechaliśmy tramwajem na dół. Przespacerowaliśmy się jeszcze raz Landstrasse w stronę hotelu. Ostatnie metry pokonaliśmy tramwajem, który na odcinku w okolicach dworca kolejowego staje się metrem (jedzie pod ziemią). Udaliśmy się do zaparkowanego przy hotelu Ibis samochodu i wyruszyliśmy dalej do Bawarii.
Linz jest ciekawym miastem. Krótki czas pobytu i pogoda nie pozwoliły nam poznać wszystkich jego uroków. Czeka na nas jeszcze rejs Dunajem i wizyta w Ars Electronica Center. Przy kolejnej okazji zajrzymy tam jeszcze na pewno.
Wejście na dworzec kolejowy
Na trawie też można
Dunaj
Hauptplatz
Wursty wieczorową porą
Nasz hotel – w lewo u góry drzwi do naszego pokoju :)
Tramwaj, który zawiózł nas na górę
Tu powinna być panorama
I Linz się kończy
Sznycel wiedeński na pożegnanie