Udostępnij
Jako, że wykorzystałem prawie cały urlop na ten rok ostatnie pozostałe 5 dni trzeba było zaplanować dobrze. Razem z weekendami wychodziło 9 dni to już całkiem nieźle.
Ivano-Frankovsk
Wyjazd o 1 w nocy z piątku na sobotę do Przemyśla. Mglisty poranek powitał nas na przejściu granicznym gdzie dojechaliśmy standardowo za symboliczne 2 zł. I na granicy pierwsze zaskoczenie – nie ma już kart imigracyjnych. Po 20 minutach już siedzielismy w marszrutce do Lwowa. Na miejscu około 5 godzin do pociągu do Ivano-Frankovska. Odwiedziliśmy bazar, zjedliśmy zupe Solankę – podobno tradycyjna lecz mi nie do końca zasmakowała. Ivano-Frankovsk dawny Stanisławów – miasto założone przez Potockiego, a aktualnie noszące nazwę od Ivana Franko – pisarza. Ciekawe centrum z niewielkim rynkiem, ratuszem i kościołami. Znaleźliśmy park, który był parkiem-pomnikiem cmentarza, który został w tym miesjcu zniszczony. Pomiędzy drzewami wystawały rzadkie, ocalałem nagrobki. Zaczęło padać.
Czerniowce
Po nocy w planie mieliśmy jechać do Czerniowców a stamtąd autobusem do Suczawy. Zrealizowaliśmy bez problemów tylko pierwszą część. W Czerniowcach dość szybko dowiedzieliśmy się, że autobus do Suczawy jeździ aktualnie tylko jeden i to o 7 rano. Szybka analiza i znaleźlismy miejscowość przy granicy i busa który tam jeździ. Małe niezrozumienie z panem kierowcą (nie mapa nie jest wyznacznkiem gdzie ktoś jedzie) i znaleźliśmy się na rondzie w jakiejść przygranicznej wsi. Deszcz padał nadal. Idąc za radami miejscowych przeszliśmy jakieś 15 kilometrów w różne strony aby finalnie wrócić drogą, którą przyjechaliśmy do poprzedniej miejscowości. Deszcz powoli przestawał padać, słońce zaczynało zachodzić a do Suczawy – naszego celu zostało ponad 100 km w tym jedna granica państwa. Tego dnia poznaliśmy poruszanie się stopem po Ukrainie i Rumunii. W sumie trzy samochody i przed dwudziestą znaleźliśmy sięw Suczawie. Pan mówiacy po rumuńsku i włosku nie jechał do centrum miasta lecz zostawił nas na poboczu. Od tego „pobocza” do centrum zeszło nam piechotą około półtrorej godziny. Z zaśnięciem problemów nie było po dniu pełnym przygód.
Suczawa
Suczawa – miasto u nas by było takie powiatowe. Dosć rozległe. Otoczone wzgórzami, lasami i starymi terenami przemyśłowymi – aktualnie galerie handlowe. W centrum dość dużo kościołów w większości prawosławnych ale są i akcenty katolickie. Z polskich akcentów znaleźliśmy pomnik papieża, Dom Polski oraz w dklepie Tymbarki i nasz kielecki Przysmak Świetokrzyski. Region, w którym byliśmy znany jest z klasztorów obronnych. Jeden z nich położony na terenie miasta mieliśmy okazję obejrzeć. Wrażenia ciekawe – mroczny, średniowieczny a aktualnie wpisany na listę UNESCO. Tego dnia poszliśmy spać wcześnie bo następnego autobus do Kiszyniowa o 6 rano. Kolejny dzień przywitał nas dla odmiany deszczem. Autobus do stolicy Mołdawi przyjechał na czas i kosztował 50 lejów rumuńskich (chyba najdroższy transport podczas wyjazdu, nie licząc Polski). Na granicy rumuńsko-mołdawskiej poszło dość gładko i szybko. Jeżeli narzekacie na jakość polskich dróg spróbujcie mołdawskich – niezapomniane wrażenia :)
Kiszyniów
Po sześciu godzinach podróży dojechaliśmy do Kiszyniowa. Dość dużo ludzi, duży ruch i gwar na ulicach. W pochmurnej aurze nie przedstawiał się zbyt atrakcyjnie. Dość ruchliwy bulwar nosi namiastki „europejskie”. Ceny w Mołdawii atrakcyjne – taniej niż w Polsce. Jak potem w zauważyliśmy ludzi z Mołdawii jeżdżą na targ na Ukrainę sprzedawać owoce po i tak atrakcyjnych cenach i jeszcze na tym zarabiają. Na ulicach co druga osoba w markowych ubraniach – Lacoste, D&G i inne. Szybko ogarnęliśmy powód takiego dobrobytu na najbliższym targu :) Stosika pełne „markowych” ubrań w cenach dośc atrakcyjnych. Udając się na nocleg nie pomyseliśmy o zasadzie, że każdy kij ma dwa końce a każdy autobus dwie pętle. I udaliśmy się w przeciwna stronę niż mieliśmy. Kiszyniowskie blokowiska po zmroku są interesującym zjawiskiem. Po godzinie wróciliśmy tam gdzie tzreba i udaliśmy się do spania. Autobus do Odessy następnego dnia kosztował 85 lejów mołdawskich i odjeżdżał o 10. Przekroczyliśmy granicę, potem jeszcze raz i jeszcze raz przy czym tylko za pierwszym razem kontrola paszportowa.
Odessa
W Odessie bylismy o 15. Po kilkunastu minutach krązenia znaleźliśmy ciocię Wale, która wynajęła nam kwaterę – piętro domku w centrum miasta za 150 hrywien za noc. Rozpoczęliśmy zwiedzanie od razu dla domiany w deszczy. Od arzu utkwiła w pamieci długa i szeroka ulica Puszkińska otoczona starymi platanami. Kolejny dzień przywitał nas pogodą „niepewną”. Około południa zaczęło się pzrejaśniać i chwilę potem wyszlo słońce. Spcer nad morzem a częściowo morzem i potem zwiedzanie już w milszej atmosferze. Opera, schody potiomkinowskie i mnóstwo urokliwych budynków lecz niestety często w stanie rozkłądu lub na sprzedaż. Miejscem często odwiedzanym przez nas był bazar niedaleko dworca kolejowego. Świeży sok z granatów, mnóstwo owoców, warzyw, przypraw ale i ubrań i „śmieci”. Pociag powrotny o 19 kosztował około 30 zł i dojeżdżał do Lwowa kolejnego dnia o 7 rano. Dość płynnie dojechaliśmy na granicę, którą szybko przeszliśmy i rozpoczęliśmy 7 godzinną podróż do Kielc.
Podsumowując noclegi: głównie couchsurfing a w Odessie wynajęta kwatera; transport:pociągi, autobusy, busy, stop, trolejbusy, i co tylko się dało; koszt: bez przesadnego oszczędzania około 500 zł./os.
Więcej zdjęć tutaj