Udostępnij
Kilka razy zdarzyło mi się pojechać na wycieczkę zorganizowaną. Pokierowały mną bardzo przyziemne kwestie finansowe. Były to wycieczki last minute. W większość przypadków byłem z nich bardzo zadowolony bo w związku z niższą ceną moje wymagania też były niższe. Tak odwiedziłem m.in. Tunezję i Wenezuelę. Lot, hotel i wyżywienie w cenie, a co robimy potem na miejscu to już tylko nas ogranicza kreatywność (lub lenistwo).
Na wszystkich wyjazdach na miejscu opiekowali się nami „rezydenci” z biura podróży. Pomimo, że nie miałem z nimi zbyt wiele do czynienia to mam w głowie obraz, który nie przedstawia ich w dobrym świetle. Generalizuję i opieram to co napiszę tylko na moich doświadczeniach. Część z Was wróciła już pewnie z wakacyjnych wojaży, a część jeszcze ma wszystko przed sobą. Często pojęcie rezydenta zamiast przewodnika czy osoby pomocnej lepiej opisuje akwizytor lub naciągacz.
Zacznę od tego, że według mi znanych rezydentów (słowem tym będę nazywał zarówno panie jak i panów wykonujących ten zawód) nigdzie, gdzie jedziemy nie jest bezpiecznie. Informowali nas oni, że w najciekawszych miejscach w okolicy zawsze kradną (jeśli jedzie się samemu). Zdarzały się też ostrzeżenia o morderstwach, które odbywały się regularnie jeżeli tylko ktoś opuścił hotel po zmroku. Jak widać żyję, a i okradziony nie zostałem. Pierwszy mit-kit zaliczony.
Wycieczki fakultatywne – słowo klucz. Każdy zna wycieczki oferowane przez lokalnych przedstawicieli. Zawsze są one wyjątkowe, sprawdzone, najtańsze i ogólnie innych to w sumie wcale nie ma. Jeden z moich ulubionych rezydentów twierdził, że w Wenezueli nie ma turystyki, ludzie nie mówią po angielsku i jak pisałem wyżej wszyscy chcą Cię okraść. Jedyną słuszną ofertą miała być ta od rezydenta, który kręci jakieś interesy z lokalnymi przewoźnikami. Jakieś było zdziwienie, gdy po wyjściu z hotelu trafiliśmy od razu do niewielkiego, lokalnego biura podróży. Zamówiliśmy tam podobną wyprawę jeepami, z angielskojęzycznym, ale lokalnym przewodnikiem, obiadem i mnóstwem atrakcji za 40% ceny hotelowej. Staram się rozumieć to, że rezydenci mają zyski ze sprzedanych wycieczek, ale nie do końca lubię gdy robi się ze mnie kretyna :D. Podobnie sytuacja miała się w Tunezji. Jedyna i słuszna wycieczka z hotelu za kwotę 30 dolarów od osoby przegrała z wyjazdem pociągiem i zwiedzaniem na własną rękę (koszt około 30 zł).
Zainteresowanie rezydenta moją osobą zazwyczaj kończyło się, gdy nie kupiłem od niego żadnej wycieczki. Pani zbierająca od turystów numery telefonu na wypadek sytuacji awaryjnej, naszego już nie chciała jak nie daliśmy się naciągnąć.
Kwintesencją często okazuje się niewiedza rezydentów. Zapominają chyba, że oprócz ładnego wyglądu i dbania o opaleniznę mają być pomocni. Będąc na wyspie, która słynie z hodowli pereł wypadało by wiedzieć czy takowe perły można bez problemu wywieźć. Niestety tego nie wiedział nikt. Twierdził natomiast, że musza czy koralowiec na pamiątkę jeszcze nikomu nie zaszkodził.
W moim wyobrażeniu rezydent powinien być opiekunem, który zna lokalną kulturę i okoliczne atrakcje. Powinien wesprzeć radą praktyczną i użyć swojej kreatywności. Powinna być to osoba znająca miasto/region gdzie jedziemy i lokalny język. Niestety jeszcze takiego nie spotkałem.