Udostępnij
Sobotni wieczór, chwilowy brak pomysłu filmowego. Na horyzoncie pojawia się polska produkcja „Last minute”. Abstrahując od fabuły, to jest w nim pokazane sporo zachowań, które zaobserwowałem podczas kilku (mniej lub bardziej „zorganizowanych”) wyjazdów zagranicznych.
Często cena wycieczki „lastminute” jest niższa niż cena samego przelotu w dane miejsce (np. Tunezja – 600 zł), a zawiera wyżywienie i nocleg. Kwestia korzystania z noclegu pozostaje do naszej decyzji, natomiast zawsze dobrze mieć taką alternatywę.
O zachowaniach Polaków za granicą powstały ogromne zbiory informacji. Dołożę kilka, które zaobserwowałem na własne oczy.
„Tam gdzie jadę mają mówić po polsku” – Czy w Tunezji, czy w Wenezueli wymagamy aby obsługa w hotelu mówiła po polsku. Przy moich próbach rozmowy w lokalnym języku (aby się miło obsłudze zrobiło, że się próbuje i żeby się czegoś nowego nauczyć) usłyszałem od polskich gości, że oni mają mówić po polsku. Stąd też „dwa beer w kuflu” zamawiane w lokalnym barze przez wczasowiczów.
Zacznijmy jednak do samolotu, bo to już tutaj da się poczynić kilka obserwacji. Zarówno przy lotach czarterowych, jak i w tanich liniach, wyróżniają się pewne ciekawostki. Czartery rządzą się prawem a może regułą, że zawsze znajdzie się amator licealnych (albo gimnazjalnych) wycieczek, który wreszcie bez rodziców może się najspokojniej w świecie spić jak świnia na pokładzie. Coraz rzadziej już klaskamy na pokładzie samolotu, ale wyeliminować całkowicie to zjawisko będzie ciężko. Przy tanich lotach mamy do czynienia z dwoma sytuacjami. Pierwszą są kolejkowe przepychanki, bo przecież zabierana jest tylko połowa pasażerów z biletami i możliwe, że mnie nie zabiorą. Później następuje swoista gra, gdzie pasażer ma okazję wykazać się sprytem i przebiegłością. Jak upchnąć niewymiarową walizkę do wymiarowego stojaka i jak schować drugą torebkę pod kurtką, żeby było widać tylko jedną. Chyba kiedyś nagram film o tym, raczej niemy. Nie wiem w sumie co gorsze: tanie linie, czy czartery, ale chyba te drugie. Najświeższym spostrzeżeniem jest wypicie 1,7 litra wódki przez 3 osoby w ciągu lotu trwającego nieco ponad godzinę.
Wróćmy do hotelu. Na co można narzekać? Otóż na wszystko. Po wzięciu prysznica po powrocie z plaży w brodziku znaleziono piasek! Jak morze śmie wyrzucać cokolwiek na plażę (wodorosty powinny w wodzie rosnąć)! Oczywiście piasek jest za mało biały i zbyt gruboziarnisty. Ulubiony drink to whisky z piwem (przecież za darmo), a napoje przelewamy do swoich butelek, na później, bo przecież może zabraknąć. Wycieczki tylko fakultatywne i ekstra płatne, bo przecież ta zagranica to dzicz. Jeżeli być burakiem to po całości. Nakrzyczę sobie na kelnera, że nie podał specjalnego talerzyka na bagietkę – się brudasom zachciało zachodu. A po wypiciu odpowiedniej ilości drinków, pójść spać lub po prostu rzygnąć do basenu.
Nie tylko w kwestiach hotelowo-samolotowych można się czasem wstydzić. Zdarzyli się „turyści” stojący przy wejściu do Armii Terakotowej pytający, co tu jest i czy długo się to zwiedza, bo nie mają czasu.
Część zachowań to odosobnione przypadki, część ma stuprocentową powtarzalność. Słyszałem, że i inni mają takich wczasowych wodzirejów (np. Rosjanie). Jak mogę, to unikam :)