Udostępnij
Na rynku pojawia się coraz więcej „burgerowni” i lokali serwujących burgery, jako dodatek do oferty. Mimo wielu spróbowanych u nas (z grubszym i cieńszym kawałkiem mięsa, mniej i bardziej wypieczonych, w dobrej i trochę mniej dobrej bułce) jednym z moim faworytów jest burger, którego jadłem w Porlamar – stolicy wenezuelskiej wyspy Margarita. Wiele przewodników i internet mówiło o „hamburgerze z ulicy”. Chodząc ulicami miasta można było natknąć się na różne stoiska z wyciskanymi sokami, owocami, kukurydzą i właśnie te z hamburgerami.
Stoisko, na którym spróbowaliśmy tego cuda było takim domkiem na kółkach. Zaparkowane było na ulicy, a 3 krzesełka stały na chodniku. Na całą produkcję hamburgera można było bez problemu patrzeć. Pomimo różnicy językowej, jakoś udało nam się dogadać ze sprzedawcą (tak, jak z większością mieszkańców wyspy) i rozpoczęła się produkcja.
Po chwili okazało się, że ten niepozorny barek na kółkach jest dość wielofunkcyjny. Z chłodziarki pan wyjął mięso, które posiekał i wrzucił na ruszt. W międzyczasie zaczął smażyć szynkę i jajko sadzone oraz podpiekać bułkę. Po połączeniu wszystkich składników burger owinięty został w papier, spłaszczony (żeby się zmieścił do buzi) i przecięty na pół. Sosy do wybory stały na ladzie. Kosztował on 22 Bolivary, co daje około 10 zł.
Składniki: bułka, cebula świeża, cebula prażona, jajko sadzone, sałata, szynka, ser, awokado, pomidor, ogórek, ogórek konserwowy i sosy do wyboru.