Udostępnij
Kilka tygodni temu poszukiwałem w Kielcach frytek belgijskich. Moje poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Ucieszyłem się wczoraj, gdy u Żorża na tablicy zobaczyłem reklamę frytek belgijskich z baru Prosiaczek. Decyzja o pójściu tam zapadła szybko.
Najpierw o frytkach. Zamówiliśmy ich trzy rodzaje. Belgijskie, z bekonem i klasyczne z przyprawami. Belgijskie, które były celem mojej wizyty, dostępne są w dwóch rozmiarach (za 5 zł i 7 zł). Znając swoje możliwości wszystkich rodzajów zamówiłem po dużej porcji. Czym różnią się frytki belgijskie i dlaczego tak się nazywają? Nazwa pochodzi od… tak właśnie od Belgii, bo to ona jest ojczyzną frytek. Od swoich „normalnych” kuzynów różnią się grubością (są większe) i sposobem przygotowania. Te prawdziwe powinny być smażone dwa razy. Raz, aby usmażyć środek do miękkości, a drugi, aby skórka stała się chrupiąca. Te, które zamówiliśmy rozmiarowo się zgadzały. Były też miękkie w środku i smaczne, ale jak dla mnie mogłyby być bardziej chrupiące. Do każdej porcji mamy do wyboru sos. Na liście znajdują się m.in. keczup, majonez, cacik (wyglądał i smakował jak tzatziki;)), andaluzyjski (koloru pomarańczowego, o lekko paprykowym smaku), belgijski (biały, z kawałkami cebuli) i hamburgerowy (duński).
Na drugi ogień poszły klasyczne frytki z przyprawami i frytki z bekonem. Jeżeli chodzi o te drugie, to bardziej były to frytki i bekon. Bekon w plasterkach dobrze przysmażony (no może oprócz jednego plasterka) leżał na tacce obok frytek. Spodziewałem się czegoś innego. Miałem nadzieję na bekon w kostkach, lub mniejszych kawałkach na frytkach, albo wymieszany w jakiś sposób. Tutaj było to smaczne, ale równie dobrze można przysmażyć bekon i zrobić frytki. Frytki klasyczne były smaczne, chociaż druga porcja przesmażona. Posypane ziołami i posolone (momentami zbyt mocno). Sosy jednak dopełniały danie.
Jeżeli chodzi o lokal (wcześniej w nim nie byłem) to jest on ciekawy. Myślę, że lepiej sprawdza się w ciepłych porach roku lub zamówieniach na wynos. Przy niskiej temperaturze i chęci zjedzenia nie w biegu, trzeba mieć szczęście. Przy barze znajduje się tylko jeden stolik na 5 osób, a dodatkowe stoły znajdują się na zewnątrz. Obsługa zdziwiona zamówieniem tylu porcji frytek nie do końca od razu załapała. Czas oczekiwania (niedługi, ale zdecydowanie też niekrótki) spędziliśmy na czytaniu dowcipów i oglądaniu śmiesznych rysunków na ścianach. W menu zobaczyłem kilka pozycji, które spowodują, że jeszcze ich kiedyś odwiedzę.