Udostępnij
Przy różnych okazjach sięgamy po różnego rodzaju napoje alkoholowe. Dzisiaj zapraszam Was do wyjątkowego miejsca — miodosytni Vilkus, gdzie powstają miody pitne, które w polskiej tradycji mają mocne korzenie. Miodosytnia to nazwa budynku, w którym produkuje się miody pitne, a samą produkcję tego trunku nazywamy miodosytnictwem.
Post nie ma na celu promocji spożywania alkoholu ani konkretnego produktu. Tak jak w przypadku enoturystyki mamy szlaki winiarskie, tak i może kiedyś doczekamy się takiej atrakcji związanej z miodami. Tekst ma na celu pokazanie pasji właścicieli oraz ciekawej niszy rynkowej, w której się odnaleźli.
Lokalizacja i dojazd
Miodosytnia Vilkus znajduje się w miejscowości Wodacz, ale nie zdziwi mnie, jeżeli nazwa ta nic Wam nie mówi. Jest to niewielka wieś, położona na granicy województwa świętokrzyskiego i małopolskiego, ale administracyjnie jeszcze w tym pierwszym. Najbliższym miastem, które powinno dać Wam lepszy obraz lokalizacji, jest Wodzisław. Miodosytnia Vilkus oddalona jest od niego o sześć i pół kilometra. Dokładny adres to Wodacz 39.
Miodosytnia znajduje się w niezwykłej okolicy, na terenie obszaru Natura 2000.
Historia
Rodzina Wilkuszów zajmuje się pszczołami i wytwarzaniem miodu od pięciu pokoleń. Ich przodkowie przybyli z Węgier, gdzie zajmowali się produkcją wina. Niektóre ule, które znajdziecie za domem, mają ponad 80 lat. Pszczelarstwo od zawsze było rodzinną pasją i tak jest do dzisiaj. Z pokolenia na pokolenie przekazywana jest miłość do pszczół i miodu.
Miody pitne uznawane są za jedne z najstarszych napojów alkoholowych na świecie, a najpopularniejsze były te produkowane w regionach, gdzie uprawa winorośli była niemożliwa lub wyjątkowo trudna.
Proces produkcji
Miód używany do produkcji miodu pitnego wytwarzany jest na miejscu. Ważnym elementem w procesie powstawania gotowego produktu jest także krystalicznie czysta woda z własnego ujęcia.
Produkowane w miodosytni Vilkus miody to Trójniaki. Znaczy to, że na jedną miarę miodu przypadają dwie miary wody. Na rynku spotkać się możecie także z dwójniakami i półtorakami (w tych pierwszych mamy tyle samo wody co miodu, a w tych drugich jedną miarę miodu i pół miary wody).
Produkcja miodu pitnego przypomina wytwarzanie wina. Leżakuje on w metalowych zbiornikach przez rok, aby nabrać odpowiednich właściwości pod względem smaku, zapachu i zawartości alkoholu. Po tym okresie miód jest gotowy do spożycia, ale w tej miodosytni, dla większości butelek to dopiero połowa drogi, a o tym, co dzieje się z miodem dalej, przeczytacie w kolejnym dziale.
Każda butelka, która opuszcza miodosytnię, oznakowana jest indywidualnym numerem. Możecie sprawdzić, ile butelek danego miodu wyprodukowano w tym roku.
Miody Vilkus
Lubię klasyczny miód pitny. Nie jest to może trunek, który ubóstwiam w ciepłe miesiące, ale na zimowe czy jesienne wieczory moim zdaniem nadaje się idealnie. W Miodosytni Vilkus klasyczne miody nabierają nowego charakteru poprzez zastosowanie dwóch zabiegów.
Pierwszym z nich jest dodawanie owoców do dojrzewającego miodu. Dzięki temu miody uzyskują rewelacyjne nuty smakowe i zapachowe. Moim faworytem jest miód malinowy, ale inne owoce również dają radę! Na miejscu dostępny jest także miód wzbogacony mieszanką ziołową, który oprócz walorów smakowych ma mieć także właściwości prozdrowotne. Wśród owoców, które dodawane są do miodów Vilkus, znajdziecie m.in. wspomniane już maliny, ale także jabłka, śliwki czy wiśnie.
Drugą metodą na wzbogacenie smaku i tak już ciekawego miodu pitnego, jest leżakowanie miodu w beczkach po alkoholach wysokoprocentowych – w tym wypadku po koniaku, whisky czy rumie. Dzięki temu procesowi miód pitny uzyskuje dodatkową głębię smaku i ciekawe nuty zapachowe.
Produkowane w miodosytni Vilkus miody są butelkowane (po 750 ml) i oklejane bardzo przyjemnymi etykietami. Zawartość alkoholu w gotowym produkcie osiąga 14-15%, w zależności od rodzaju.
Miody możecie kupić na miejscu, w sklepach partnerskich i przez internet na stronie vilkus.pl.
Warto odwiedzić?
Byłem bardzo zaskoczony, że takie miejsce istnieje w regionie, a ja nie wiedziałem o jego istnieniu. Wizyta na miejscu to bardzo miłe przeżycie. Nas ugościła pani Marysia z mężem. To wspaniali przemili ludzie, od których emanuje ogromna pasja do tego, czym zajmuje się ich rodzina. Pszczoły żyją z nimi od kilku pokoleń i wiedzą oni o nich wszystko – nie ma pytań z tego obszaru, na które nie potrafiliby odpowiedzieć.
Jeżeli będziecie w okolicy, zajrzyjcie koniecznie, bo warto wspierać tego rodzaju inicjatywy!
Jeżeli potrzebujecie większej motywacji, żeby zajrzeć w te okolice, to po drodze w Wodzisławiu czeka na Was dawna synagoga i cmentarz żydowski, a w okolicy możecie trafić też do gospodarstwa Kwaśne Wiśnie. To miejsce z ogromną pasją, pysznymi serami i bijącym na odległość spokojem!