Udostępnij
Chyba każdy lubi czasem zjeść dobrego loda. W Polsce w minionym sezonie królowały lody tajskie i te rzemieślnicze. Będąc w Australii tych pierwszych nie widziałem, ale znalazłem coś nowego. Trochę kuchni molekularnej i trochę „wow” daje N2 Extreme Gelato.
Lodziarnia ta znajduje się przy Dixon Street niedaleko Chinatown w Sydney. Idąc od Paddy’s Market mijamy bramę i Goulburn Street i jesteśmy na miejscu. N2 Extreme Gelato to sieć posiadająca swoje lokale w Australii i Francji. Do dyspozycji w lodziarni mamy kilka miejsc w środku i na zewnątrz. Wnętrze jest nowoczesne, a na pierwszym planie znajdują się miksery i zbiorniki z ciekłym azotem.
Za ladą znajduje się informacja o dostępnych danego dnia smakach. Zmieniają się one regularnie, a wszystkie, które do tej pory były dostępne w lokalu widnieją na sporej tablicy na przeciwnej ścianie. Lody kosztują różnie, ale większość małych porcji około 5 dolarów, a duże porcje około 8 dolarów australijskich.
My zdecydowaliśmy się na:
- Green Velvet Cookies + Cream
- Lime + Rose Sorbet
- Ferrero Reveal
- Baileys Creme Brulee
Każdy ze smaków miał coś w sobie, ale najciekawsze jest przygotowanie lodów. Po zebraniu zamówienia składniki dodawane są do mikserów, gdzie następnie ląduje ciekły azot. Jest sporo pary i po kilkudziesięciu sekundach otrzymujemy zamarzniętego loda.
Jedne są z dodatkami, a inne nie. Wśród naszym Creme Brulee jak sama nazwa wskazuje miał wierzch z palonego cukru, a Ferrero strzykawkę czekolady, którą wcisnęliśmy do środka. Jeżeli chodzi o zielonego loda to na wierzchu znajdowało się „some Leprechaun poo on top”. Co by nie mówić było smaczne ;)
Taka forma produkcji i podawania lodów ma sporo plusów. Lody są produkowane za każdym razem po zamówieniu więc są świeże. Kombinacje smaków są bardzo interesujące, a sam proces produkcji robi wrażenie na najmłodszych (i też trochę starszych).
Czy taki model ma szansę powodzenia na polskim rynku? Zdecydowanie tak!