Udostępnij
Z pierwszej wizyty na Ukrainie kilka lat temu zapamiętałem wiele rzeczy. Jedną z kulinarnych ciekawostek były „anczosy”. Tak nazywane były suszone i solone anchois sprzedawane w większości sklepów i lokali. Znaleść się dało jednak także inne suszone owoce morza.
Idealna przekąska do piwa – tak przynajmniej mówili miejscowi… Kiedyś widziałem je w jednym ze sklepów w Kielcach, lecz był to jednorazowy epizod. Korzystając z ostatniej wizyty na Ukrainie kupiłem różne przykłady tego typu owoców morza. Łączy je to, że są surowe, suszone i solone. Nie będę opisywał smaku każdego z produktów, ponieważ jest on generalnie taki sam – rybny. Cena jest też podobna 2-3 złote za paczkę. Doznania smakowe dla koneserów :)
Pierwsze są wspomniane „anczosy”. Niewielkie, mające do 5 cm rybki pozbawione są głów i ogonów. Resztę się zjada. Lekko chrupiące.
Tuńczyk – pocięte w paski kawałki mięsa. Można długo żuć bo twarde.
Kalmary suszone – co najdziwniejsze to one mają najbardziej rybny smak. Dziwna konsystencja – włóknista.
Ostatnia pozycja nazywa się Jantarna z pieprzem. Nie wiem jaka to ryba, lecz ma kawałki ze srebrzystą skórą a twardością dorównuje tuńczykowi.
Suszone owoce morza to rzecz, której trzeba spróbować podczas wizyty na Ukrainie. Jednym posmakują, a inni nigdy więcej do nich nie wrócą, ale zdecydowanie warto po nie sięgnąć. Jeżeli jesteście fanami owoców morza to na ukraińskich bazarach najdziecie czasem całkiem dobra surówkę. Składa się ona z marchewki po koreańsku oraz suszonych kalmarów. Połączenie smaków odważne, ale na mnie zrobiło duże wrażenie!