Udostępnij
Pomysł był prosty – jechać na Krym i objechać go dookoła. Pierwszym problemem okazał się brak paszportu Doroty. Termin odbioru – wtedy jeszcze w Krakowie przypadł na planowany dzień wyjazdu. Wybór prosty jest paszport – jedziemy, nie ma paszportu wracamy do Kielc. Na szczęście paszport był więc z Krakowa przez Tarnów, Rzeszów udaliśmy się do Przemyśla. Stamtąd autobusem bezpośrednio do Lwowa.
Nie znaliśmy wtedy sztuczki lub jakby patrzeć z perspektywy czasu normalnego rozwiązania (busik do granicy i busik od granicy), która i finansowo i czasowo wychodziła korzystniej. Wypełniliśmy karty imigracyjne i droga stała przed nami otworem. We Lwowie byliśmy około 19 a pociąg do Symferopola o 9 rano. Kupiliśmy bilety (po kilku próbach po angielsku wygrał rosyjsko-polski) i postanowiliśmy zobaczyć Lwów nocą. Po dotarciu na Prospekt Swobody ujrzeliśmy zamykające się na noc drzwi McDonalda co skłoniło nas do dalszego zwiedzania. Spędziliśmy kilkadziesiąt minut pod „Mickiewiczem” i wróciliśmy około 2 w nocy na dworzec. Budynek ten nie kojarzy się z naszymi dworcami a bardziej z teatro-pałacem.
Większość miejsc siedzących była zajęta przez różnego rodzaju osobników. Często pojawiały się znane z polskich bazarów kraciaste torby ale i skórzane aktówki z laptopami się zdarzały. Około godziny trzeciej następowało mycie poczekalni. Wszyscy przechodzili wtedy do drugiej a po jakimś czasie ta sama czynność czekała na lokatorów sąsiedniej sali. Około godziny 6 duża część naszych „współlokatorów” wstała i udała się w stronę miasta. Do tej pory nie wiem czy mieszkali na dworcu, czy trafiliśmy na jakiś dzień targowy czy coś innego. Ostatnie godziny do pociągu minęły dość szybko. Jak przystało na oszczędnych podróżników wybraliśmy płackartnyj wagon (uznawany na Ukrainie za 3 klasę). Miejsca leżące znajdujące się w nim nie są podzielone na zamykane przedziały – taki openspace. Chyba wiele nie zaryzykuję pisząc, że podróż pociągiem ukraińskim trwająca prawie 26 godzin daje skondensowany zastrzyk kultury. Na korytarzach wagonowych przewijają się dresy, piżamy, szlafroki na stolikach królują wędzone ryby, kurczaki a w kubkach lub też butelkach piwo i inne mocniejsze trunki (teraz podobno zakazane). Okna nieotwierane w przeciwieństwie do łazienko/ubikacji, która zamykana tylko przed większymi stacjami. Chyba nie chcą żeby im sikać na tory miejskie. W dzień gorąco w nocy zimno ale podróż minęła szybko. Pobudka tuż przed Symferopolem – stolicą Krymu. Szybki zakup biletów na powrót i szukamy busa do Bakczysaraju – naszego pierwszego celu i jedynego sprawdzonego (którego adres znamy) hotelu. Po drodze mijając moich ulubieńców próbujących naciągnąć na taksówkę za jedyne 50 dolarów. Po opuszczeniu busa pozostała nam jedna nauka na przyszłość – pytając czy kierowca jedzie do miasta X spytajmy czy aby na pewno do centrum. Tym razem wysiedliśmy na „obwodnicy” Bakczysaraju. Na szczęści miejscowość niewielka więc trafiliśmy bez problemu do centrum. Szybkie odświeżenie w hotelu i ruszamy dalej.
Trzy miejsca do zwiedzenia tego samego dnia bo kolejnego wyruszamy dalej. Łapiemy marszrutkę do Uspieńskiego Monastyru. Robi wrażenie, wykuty w skale system cel i innych pomieszczeń włączając w to cerkiew. Stamtąd dalej do Czufut-Kale – skalnego miasta. Wdrapując się po delikatnym zboczu „kanionu” dochodzimy do wejścia i po zakupie biletów zanurzamy się w wielowiekowej historii tego miejsca. Ciężko wyobrazić sobie życie w skalnych pieczarach ale wykute w skale okna dawały światło do środka co ułatwiało zwiedzanie. Oprócz jaskiniowych pomieszczeń w Czufut-Kale znajdują się też trochę nowsze budynki. Karaimski dom modlitewny oraz mauzoleum robią niezłe wrażenie. Ciekawą (dla mnie niewidzianą do tej pory) rzeczą były wydrążenia w drogach pod koła wozów aby jeździły po określonych torach. Chcieliśmy odwiedzić cmentarz karaimski znajdujący się za miastem ale zarówno nadchodząca chmura burzowa jak i zamknięta brama nas od tego pomysłu odwiodły. Po Czufut-Kale przyszedł czas na Pałac Chanów. Dawniej Bakczysaraj był stolicą chanatu więc jak na stolicę przystało i kompleks pałacowy był imponujący. Zdążyliśmy około 20 minut przed zamknięciem. Zwiedzanie przyjemne – komnaty, harem, cmentarz zaliczony. Nie obyło się też bez stojącego na tyłach czołgu-pomnika. Kupiliśmy też sobie tatarskie nakrycie głowy i poszliśmy na czeburieki.
Poranek następnego dnia rozpoczęliśmy na lokalnym targowisku. Był to kwiecień dlatego królowały tam wiosenne warzywa z rzodkiewką na czele. Wśród jeszcze zeszłorocznych owoców znaleźliśmy kilka dużych lecz kwaśnych granatów i udaliśmy się na oszukiwania pociągu do Sewastopola. W pociągu przekrój przez lokalny rynek chyba FMCG. Co pięć minut do wagonu przychodził ktoś sprzedając „spod płaszcza” lub walizek różnorodne artykuły. Zaczęło się od zapalniczek a potem były jeszcze maszynki do golenia, latarki z paralizatorem, ubrania, maści zdrowotne, bułki, słodycze, bielizna i inne. Po wzbogacającej nas kulturalnie a sprzedawców majątkowo wysiedliśmy w Sewastopolu. Jedyne ukraińskie miasto Krymu wygląda dość interesująco. W planie mieliśmy tylko jednodniowe zwiedzanie go a na nocleg mieliśmy jechać do Bałakławy. Dworzec kolejowy w Sewastopolu leży niedaleko portu, w którym co jakiś czas wynurzają się cumujące tam łodzie podwodne. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od akwarium. Wśród okazów z różnych stron świata inna rzecz skupiła naszą uwagę. Było to pierwsze i chyba jedno z ostatnich miejsc gdzie napisy były także po angielsku. Z akwarium udaliśmy się na Hersonez
Taurydzki – półwysep gdzie przeplatały się ruiny budynków z ostatnich kilku tysięcy lat. Dziwne widok gdzie obok prawie współczesnej cerkwi stoją rzymskie kolumny. Odpoczęliśmy chwilę na kamienistej „plaży” zobaczyliśmy Dzwon Wolności i pana który w piance łapał ryby i udaliśmy się na poszukiwania autobusu, który zawiezie nas na bazar 5 km (podobno nazwa od powierzchni 5 km kwadratowych).
Później autobusem do Bałakławy. Miasteczko zdecydowanie inne niż Sewastopol. Niewielkie, na pierwszy rzut oka ciche z górującymi nad nim ruinami twierdzy genueńskiej. Pierwsze zdziwienie nastąpiło gdy po wysiadce z autobusu zobaczyliśmy kilku kłócących się ludzi. Wśród krzyków jeden wyciągnął pistolet zabrał kobietę, która stała obok, wrzucił ją do samochodu i odjechał. Po tym nietypowym epizodzie udaliśmy się dalej. Znaleźliśmy motel, w którym się zatrzymaliśmy (pokój bez okna ale reszta była w porządku. Spacer po Bałakławie rozpoczęliśmy od wizyty na szczycie klifu ( najwyższego na Krymie), z którego roztaczał się dobry widok na miejscowość, ruiny twierdzy i coś dziwnego. Tym czymś dziwnym był tunel w przeciwległym klifie, kończący się prosto w morzu. Zasięgnęliśmy informacji w przewodniku, w którym to napisane było o podziemnej bazie podwodnych okrętów atomowych. Na zakończenie wizyta w ruinach twierdzy i do spania. Kolejny dzień zaczęliśmy od powrotu do Sewastopola aby udać się dalej do Ałupki gdzie planowaliśmy pozwiedzać i szukać miejsca na nocleg. Pałac Woroncowa, który był na naszej liście rzeczy do zobaczenia znaleźliśmy przypadkiem. Po obejrzeniu udaliśmy się szukać noclegu ale coś nas tchnęło (może pani, która chciała za nocleg 50$ miała w tym swój udział) i postanowiliśmy jechać od razu do Jałty i zostać tam dzień dłużej.
Szybkie złapanie marszrutki i wylądowaliśmy w Jałcie. Centrum Jałty to pomnik Lenina na placu Lenina obok promenady nadbrzeżnej im. Lenina obok którego stoi jeszcze jeden pomnik – McDonald. Poszliśmy w Jałcie do hotelu gdzie pani z recepcji poleciła nam nocleg nie w hotelu a u znajomej na kwaterze. Nasz domek w podwórku miał jeden pokój i łazienkę a znajdował się jakieś 20 minut trolejbusem od centrum. A że bilet kosztował około dwudziestu groszy to mogliśmy sobie pozwolić na wycieczki do centrum. Plan na pierwszy dzień w Jałcie to winnica Massandra i ogród botaniczny w Nikicie. Podróż rozpoczęliśmy od tego drugiego miejsca bo było ono dalej. Dojechaliśmy trolejbusem i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Ogród położony jest na stoku i można znaleźć w nim ciekawe okazy (prawie 1000 letnie drzewo pistacjowe, las bambusowy i inne). Finalnie wróciliśmy do centrum Jałty na nogach lecz gdzieś po drodze zgubiliśmy winnicę.
Z Jałty pojechaliśmy podobno najdłuższą linią trolejbusową świata do Sewastopola skąd złapaliśmy busa do Sudaku. Kierowca miał końcowy przystanek na „jakiejś” pętli. Udaliśmy się stamtąd w stronę morza. Większość hoteli i kwater jeszcze nie gotowa do sezonu lecz po kilkudziesięciu minutach znaleźliśmy całkiem przyjemny pokój oddalony od morza o około 100 metrów i mniej więcej tyle samo od ruin twierdzy. W Sudaku oprócz ogromnej twierdzy interesująca jest także okolica.
Drugiego dnia pobytu udaliśmy się na nogach do Nowego Światu. Kilkukilometrowa droga wiodła stokami gór a w większości miejsc dwa samochody ledwie się wymijały. Już po dotarciu do celu chcieliśmy obejrzeć Muzeum Lwa Golicyna (niestety zamknięte) oraz piwnice na wino w jaskiniach tuż nad morzem. Stamtąd udaliśmy się pół dziką ścieżką wzdłuż wybrzeża i dotarliśmy na ciekawą, odosobnioną, kamienistą plażę i do jakiegoś rezerwatu. Wróciliśmy już autobusem pamiętając cały czas widok i szerokość drogi. Z Sudaku udaliśmy się do Koktebla. Podobno w czasach ZSRR była tam największa plaża nudystów całego związku. Znaleźliśmy nocleg tym razem na prywatnej kwaterze. Do morza mieliśmy około 200 metrów. Koktebel znany jest ze wspomnianej wcześniej plaży ale i z wina oraz wygasłego wulkanu Karadag. Plaża z drobnego żwiru pełna różnorodnych, kolorowych kamyków i muszli. W związku z obecnością wulkanu na plaży da się znaleźć agaty. Z Koktebla pojechaliśmy dwa razy do położonej niedaleko Teodozji. Było to większe miasto z ruinami twierdzy i piaszczystą plażą.
Trafiliśmy tam na demonstracje Komunistycznej Partii Ukrainy w sprawie NATO. Przy pieśniach i łopotających czerwonych flagach demonstracja przeszła miastem porozdawała ulotki i się rozeszła.
Z Koktebla udaliśmy się busem do Sewastopola gdzie czekał na nas pociąg powrotny do Lwowa. Stamtąd już tylko rzut beretem do granicy, a potem do Kielc. Krym na wiosnę i podobno na jesień ma wiele zalet. Zaczynając od braku turystów, kończąc na dobrej temperaturze. Warto zobaczyć.
Wyjazd trwał 14 dni i kosztował na osobę bez większego oszczędzania około 1200 zł (noclegi, jedzenie, transport, wstępy i inne).